czwartek, 3 stycznia 2013

Troszkę polemiki, czyli co z tym NFZ

Na moim kierunku studiów (obecnie zdrowie publiczne mgr) uczą jak być powinno w tej naszej kochanej ochronie zdrowia. Że POZ, że specjaliści, że bezpłatne, że niby limity, ale tak być musi, bo niedofinansowanie, bo złe prognozy, bo niże demograficzne, bo nadwykonania, bo cośtam itp.

Przyznam się sama- przed ciążą unikałam lekarzy i przychodni jak ognia. Raz w roku badania kontrolne na studia, no i stomatolog, bo lepiej zapobiegać.
Przeważnie i tak robiłam je w przychodni w małej miejscowości (wolałam dojechać godzinę pociągiem za Wrocław niż tam szukać ośrodka), to i kolejek brak, i znajoma pani doktor, której powiedziało się, co dolega, to i odpowiednie badania zleciła (albo i nie), i leki też przepisała.

Po przeprowadzce do Warszawy dojeżdżanie do lekarza pierwszego kontaktu 450km stało się jednak kłopotliwe. Skwapliwie więc wybrałam przychodnię POZ, druczek wypełniłam, a jak się ładnie poprosiło i wystało swoje, to i do internisty można było się dostać w tym samym dniu (lekarze dyżurujący to fajna instytucja).

Problem pojawił się, gdy okazało się, że spodziewamy się Maleństwa.
Wybór ginekologa- godziny poszukiwań na forach, złe i dobre oceny (a że niemiła, że niedelikatna, że badań nie chce zlecać, a przecież musi). Plus reklamy prywatnych ośrodków- przeca to stolyca :)
No ale- wybrałam. W kolejce do rejestracji (telefon mimo 10 min wiszenia na słuchawce nie odpowiadał) swoje odczekałam, by usłyszeć wiadomość- "Gratuluje wyboru-świetna pani doktor. I zapraszam za 3 tygodnie, są jeszcze wolne dwa terminy. Na którą godzinę Panią zapisać?".  I szok... bo przecież na uczelni mówili, że w ciąży to łatwiej...

Termin wybrany i frustracja.. Na co te wszystkie składki..? Na co ubezpieczenie..? Gorycz straszna.. Bo jeśli to stolyca, to jak wygląda w innych miastach?

Smutna prawda- duże miasto, dużo kobiet to i kolejki koszmarne. No i tak już zostało, że z wizyty na wizytę zapisywać się trzeba było od razu na miejscu, na "za trzy tygodnie" i swoje odczekać (przeważnie godzina opóźnienia była). A nie daj Boże, pani doktor się rozchorowała, to i na usg trzeba było pójść prywatnie i te 170zł wywalić, bo będzie nie w terminie...

 Da się jednak przeżyć (mimo studiów dziennych i pracy) - i kolejki i czekanie i wypraszanie badań :) Metoda? Ładnie poprosić i dopytywać. I zagadywać, zażartować i mówić o wątpliwościach- że się przeczytało, że niby wskazane, że kot w domu, że w rodzinie przypadek taki a taki... I lekarz wystawi skierowanie- to też człowiek i kontaktu z człowiekiem potrzebuje :) Nie tylko na fotelu ginekologicznym. To samo z tabletkami czy lekami. Podpowie, odradzi, powie, że bez sensu, że lepsza (i tańsza) zmiana diety.

Podsumowując...
Wiele jest artykułów w sieci podobnych do tego:
 http://www.sosrodzice.pl/ciaza-w-ramach-nfz-czy-prywatnie-czyli-co-sie-nalezy-za-darmo/

Nie trzeba jednak płacić, aby mieć opiekę medyczną w ciąży. Owszem- wygodnie. Ale czy rozsądnie w obliczu wydatków okołoporodowych?
Bo co się należy kobiecie w ciąży za darmo? Wszystko, co tylko jest zgodne z aktualną i dostępną wiedzą medyczną. Nawet bez opłaconych składek. Wystarczy tylko zapytać. Pani w przychodnia naprawdę nie gryzą :)   

A jak Wasze doświadczenia w tym temacie? :) 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz